Spekulacje inwestycyjne na koszt klienta

My translation of an article on Is Wall Street Playing the Lottery With Its Customers’ Money? written by Chris Arnade. It was originally published on Tuesday, 10 December 2013 at 01.31 GMT.

Czy Wall Street prowadzi ryzykowną grę za pieniądze swoich klientów?

Rynek finansowy jest uzależniony od hazardu. Przedstawiciele organów nadzorujących powinni uważać, aby nie dać „małpie brzytwy”.

– Co myślisz o tym, gdybym poszedł i kupił milion losów na loterię? Chodzi mi o sam mechanizm. Czy musiałbym tkwić w kolejce do sklepu monopolowego przez, dajmy na to, dziesięć godzin? – pytanie to zadał trader, zajmujący biurko obok mnie.

Był 2006 rok, szczyt finansowego szaleństwa. Obydwaj pracowaliśmy dla oddziału zajmującego się obrotem kapitału firmy. Byliśmy grupą dwudziestu osób, których zadaniem było obstawianie, jaki kierunek wybierze rynek, używając wkładu finansowego naszego banku inwestycyjnego. Pytanie kolegi było zadane tylko pół żartem. Naszym celem było zarobienie większej sumy pieniędzy od tej, którą traciliśmy. A już jak to robiliśmy, było mniej istotne. Zakup miliona losów na loterii to daleko idące porównanie, ale też nie do końca.

Po kryzysie finansowym w 2008 roku, nasz oddział został rozwiązany. Wielu traderów, włączając w to mnie, znalazło ponownie pracę, wykonując te same zadania w innych oddziałach banku. Jednak cztery lata po tym, straciliśmy naszą pracę mniej lub bardziej na dobre. Banki inwestycyjne zaczęły przeprowadzać cięcia z powodu zasady Volckera, która miała na celu zakończenie ery rozrzutności na miarę kasyna w świecie finansjery.

Zasada Volckera została stworzona przez Paula Volckera, szanowanego byłego podsekretarza skarbu i byłego szefa FED, banku centralnego Stanów Zjednoczonych. Volcker ustanowił ten plan w 2010 roku, aby zapanować nad spekulacjami inwestycyjnymi na Wall Street. Jego zasada została załączona ustawy Dodda-Franka, mającą na celu reformę Wall Street i ochronę klientów. Trzy lata i trzysta stron później, prawo to nadal nie weszło w życie.

Zasada Volckera powinna być prosta. Zabrania ona transakcji finansowanych kapitałem banku. Celem tego jest uniemożliwienie bankom inwestycyjnym spekulacji inwestycyjnych z użyciem depozytów należących do ich klientów, instytucji i firm.

Na czym polega dokonywanie transakcji z użyciem środków własnych?

Łatwiej zrozumieć ten termin, rozdzielając go. Polega on na przeprowadzaniu przez bank transakcji akcjami lub obligacjami z użyciem kapitału własnego. To są zakłady, gdzie pieniądze klientów banku powinny zostać nietknięte; ciężar zysków i strat jest całkowicie po stronie banku.

Dlaczego to jest tak ważne? Ponieważ depozyty bankowe (rachunki bieżące i tym podobne) są zagrożone. Podczas kryzysu finansowego, banki inwestycyjne przeprowadzały transakcje spekulacyjne z użyciem kapitału własnego na skomplikowanych papierach komercyjnych, opartych na kredytach hipotecznych. Kiedy nastąpił krach, rząd był zmuszony wkroczyć do akcji ze wsparciem finansowym, po części po to, aby ochronić depozyty klientów. Sprawa transakcji JP Morgan o nazwie London Whale, skutkiem której bank poniósł stratę 6 miliardów dolarów, zaczęła się od kilku miliardów dolarów „nadwyżki w depozytach klientów”.

Banki tradycyjne przyjmują depozyty i pożyczają te pieniądze małym i średnim firmom, lub właścicielom domów. Nie ma to zdecydowanie związku z obrotem kapitału własnego. Jest to rodzaj nieskomplikowanej, bezpośredniej bankowości, do której, jak rozumiem, Paul Volcker chce wrócić.

Ale cofnąć czas nie będzie łatwo. Przez ostatnie trzydzieści lat, banki inwestycyjne na Wall Street zmieniły się diametralnie, zacieśniając powiązania z każdym głównym podmiotem w Stanach Zjednoczonych i na świecie. Tym samym przestały one spełniać swoją główną rolę przewodnika, a stały się pośrednikami: kupując czy sprzedając obligacje i akcje z udziałem dużych i bogatych inwestorów, włączając w to fundusze emerytalne, hedgingowe i powiernicze. Rola pośrednika została określona mianem „tworzenia rynku,” co czyni wszystkich i wszystko klientem banku inwestycyjnego.

To jest ten niepewny punkt zasady Volckera. Kiedy każdy jest twoim klientem, gdy każdy może być po drugiej stronie transakcji, to jak możesz udowodnić, który pomysł jest twój, a który klienta?

Mogę sobie wyobrazić bankiera kłócącego się, że plan mojego kolegi odnośnie zakupu tysiąca losów na loterii, nie należy do obrotu własnym kapitałem firmy, ponieważ sklep z punktem sprzedaży losów jest klientem banku, w jakimś tam stopniu. Być może bank jest w posiadaniu hipoteki tego sklepu; lub stan, w którym można nabyć losy, jest klientem banku poprzez objęcie ubezpieczeniem.

Banki inwestycyjne, ze swoim sztabem prawników, będą się kłócić o wszystko.

Hazard czy skomplikowane transakcje?

Mój zespół, zajmujący się obrotem kapitału firmy, miałby się lepiej, gdybyśmy po prostu kupili te tysiąc losów na loterię z tego wyimaginowanego sklepu. W 2008 roku straciliśmy masę pieniędzy, co już samo w sobie było poważne. Jednak w porównaniu z masowymi stratami poniesionymi przez kilka firm należących do klientów mojego banku, szkody poniesione prze mój dział okazały się być dużo mniejsze.

Jedna z tych firm zajmowała biurka niedaleko nas na parkiecie giełdowym. W kilkunastu rzędach siedzieli traderzy z matematycznym zacięciem i handlowcy. Tworzyli oni skomplikowane instrumenty hipoteczne, które następnie kupowano i sprzedawano klientom.

Cztery lata wcześniej, obszar ich działań na Wall Street był postrzegany jako rozwojowy interes, coś naprawdę innowacyjnego. Cały czas towarzyszyło im poczucie, że wygrywają. Początkowo w pierwszych latach działalności, słychać było owe podniecenie w głosach, niosące się przez parkiet. Był to nieodłączny element entuzjastycznego rynku. Podobnie zresztą jak przybicie piątaka, które również miało miejsce od czasu do czasu.

Rzędy na parkiecie były pełne traderów krzyczących do telefonów, obserwujących monitory komputerów z migającymi, skaczącymi liczbami. Zarabiali oni pieniądze na drobnej różnicy pomiędzy ceną zakupu, a ofertą sprzedaży.

Utrata pieniędzy jest cichym procesem

W 2008 wzajemnie gratulacje dobiegły końca. Wszystko zmieniło się diametralnie. Upadek rynku nieruchomości przyniósł ze sobą przerażająco szybki spadek cen owych skomplikowanych instrumentów hipotecznych. Ekrany komputerów już nie pokazywały podskakujących cen. Zamiast tego wyświetlały pojedynczą kolumnę cyfr: desperackie oferty sprzedaży czegoś, czego nikt nie chciał, lub nie potrzebował. Oferty kupna nigdy nie nastąpiły. Na parkiecie giełdowym zapadła cisza. Zarabianie pieniędzy to głośny proces. Ich utrata odbywa się w ciszy.

Zabawa skończona. To, co banki wcześniej sprzedawały klientom, teraz były zmuszone zatrzymać dla siebie z dużą stratą. Te straty, będące wynikiem działań naszych klientów, zepchnęły moją firmę i wiele innych na skraj bankructwa. Prosta droga do otrzymania pomocy finansowej udzielonej przez rząd.

Zasada Volckera może poskromić ryzykowne zachowanie; i być może wyciszy przy tym wszechobecny hałas, towarzyszący zarabianiu pieniędzy. Organy nadzorcze mogą obstawiać przy swoim, że opcje kupna i sprzedaży instrumentów płynnych zawarte z klientami zdecydowanie zaliczają się do transakcji z użyciem środków własnych, tak jak to było w 2008 roku. Z tym, że banki nie dadzą za wygraną.

Banki inwestycyjne ze swoją armią prawników, nigdy nie dają za wygraną.

Jak nigdy nie dać małpie brzytwy

Słabym punktem zasady Volckera jest jej nieprzejrzystość, zależna od interpretacji pojęcia „własny”. Banki są przyzwyczajone do definiowania prawa w taki sposób, jaki im odpowiada.

– To jakby dać małpie brzytwę – odpowiedział na moje pytanie diler narkotykowy. A dotyczyło ono faktu, czemu nie zatrudnia narkomanów.

Tak więc lepiej nie wprowadzać w życie prawa na Wall Street, którego zapis nie jest dokładnie zdefiniowany.

To jest rynek uzależnionych, nadużywających tej właśnie niesprecyzowanej szczegółowo szarej strefy. Plan Volckera ma na celu zniesienie niepotrzebnego i nadmiernego podejmowania ryzyka. Zamiar w sobie bardzo dobry, ale są lepsze i prostsze sposoby na to, aby dać bankom mniejsze pole do popisu w ryzykanctwie.

Lepsze metody naprawcze banków inwestycyjnych

Najłatwiejszym sposobem byłoby zmuszenie banków do posiadania 12 procent lub więcej kapitału własnego, tak aby dawało to możliwość amortyzacji potencjalnych strat, poniesionych przy ryzykownych transakcjach, a także w przypadku zaistnienia zadłużenia po stronie instytucji finansowej. Można przyrównać to do wymogu wkładu własnego w wysokości co najmniej 12 procent przy zakupie domu. Z tym wyjątkiem, że na Wall Street 12 procent to jest naprawdę poprzeczka ustawiona bardzo wysoko. To zmusiłoby szefów banków do pomyślenia o tym, co posiadają i dlaczego.

Kolejnym podejściem do sprawy jest ograniczenie całkowitej ilości aktywów, jakie jeden bank może posiadać. JP Morgan ma 2,2 tryliony dolarów w aktywach. Ustanowiony limit 800 miliardów dolarów, lub podobna kwota, zmusiłby banki do ograniczenia dodatkowych interesów i podejmowania mniejszego ryzyka.

Kolejna strategia wymagałaby zaangażowania zarządu do wyrażania zgody na każdy nowy instrument finansowy. Zmusiłoby to Wall Street do dokładnych wyjaśnień i szczegółowego udowodnienia płynności dla tak skomplikowanych wynalazków.

Problemem zasady Volckera nie jest to, że ten plan nie pomoże. W pewnym stopniu banki już zostały zmuszone do przemyślenia swojego ryzyka, jakiego się podejmują. Problemem jest to, że organy nadzorujące i rynek finansowy uznają to za panaceum, kiedy jest to tylko coś w rodzaju placebo.

Z powodu zasady Volckera, banki nie mogą posiadać zespołów kupujących miliony losów na loterii. Co jednak nie powstrzymuje ich do podejmowania zbyt ryzykownych działań. Tak jak to było w 2008 roku. Może się to okazać zgubą nie tylko dla tych instytucji finansowych, ale i dla nas.